Dzień jak co dzień? Nic z tych rzeczy. Poranek rozpoczęłam obudzona z wiatrem, czego moje ciało i dusza nie lubią dość dotkliwie. Następnie niby normalne, zwyczajowe rytuały... aż do telefonu, który zmusił mnie również do przyjrzenia się temu co dzieje się za oknem... i cały czar prysł, jeszcze bardziej dotkliwie. Szlag by to trafił! Mimo, że wiatr to jeszcze bonusy deszczowo-śnieżne, o reszcie nie wspomnę, i cały plan 'wychodny' wziął i się rozmył na szybie wśród kropel deszczu. Nie marudząc, wyskoczyłam do ogrodu po drewno, brzmi banalnie i śmiesznie, do kominka wszak trzeba wrzucić, i otrzymałam mroźny-mokry-orzeźwiająco wielce 'pocałunek' brrrry, ale jakoś tak trochę zaczęło się lepiej... dobre słowo od przyjaciela, dobra herbata w dzbanku postawionym na podgrzewaczu, od razu taki klimacik poprawił mi nastrój. Druga część dnia - totalna odmiana, wyszło nawet na chwilę słońce, więc nie marnując ani chwili dłużej, nie zastanawiając się spakowałam nas dwie i w drogę. Plan się skrócił do minimum, ale udało się dokończyć projekt 'przemiany kalendarza', gdyż dostałam taki w kolorze pomarańczowym - lubię, ale z logo firmy - do zaklejenia obowiązkowo :D Foto relacja - jutro - TUTAJ :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz